Relacja z rejsu po Morzu Śródziemnym żaglowcem STS “Pogoria” w dniach 25.03-3.04.2016
Parking pod warszawskim Torwarem, piątkowe przedpołudnie. Pierwsza zbiórka przyszłej załogi. Od początku wszystko idzie sprawnie – w pół godziny wraz z walizkami i bagażem podręcznym znaleźliśmy się w autokarze. Chwila na sprawdzenie obecności, odjazd.
Wraz z kolejnymi godzinami podróży autokarem fotele coraz bardziej nas parzą, rozgrzewa nas również myśl o żeglowaniu. Pragniemy poczuć morską bryzę i chłonąć energię śródziemnomorskiego słońca. W sobotę rano, gdy kontury wybrzeża stają się widoczne, nie możemy już wysiedzieć. Część z nas przykleja nosy do szyb, część zapamiętale ćwiczy wiązanie węzłów, nie omieszkaliśmy, bowiem zabrać ze sobą kilku krawatów.
Przed dziewiątą autokar dociera do portu w Loano. Drzwi się otwierają i eksplodujemy. Błyskawicznie zanosimy rzeczy na statek, by jak najdłużej beztrosko upajać się niemalże wakacyjną aurą. Nadchodzi czas na śniadanie w okrętowym kambuzie i pierwszą część marynarskiego szkolenia. Poznajemy stałą załogę statku, organizację pracy, zasady dyscyplinarne i przede wszystkim próbujemy opanować podstawowe żeglarskie czynności, jak rozwijanie żagli, spuszczanie pontonów na wodę czy brasowanie rei. Wieczór poświęcamy na zwiedzanie niewielkiego, zdecydowanie wypoczynkowego Loano.
Niedziela zaczyna się oczywiście śniadaniem wielkanocnym. Jest świątecznie, wesoło, nikomu póki co nie ckni się za wielkanocnym jajeczkiem w domciu. Nie ma zresztą na to czasu, bo czeka na nas drugi etap szkolenia. A w jego ramach – ekscytujące chodzenie po rejach, czyli „spacery” na kilkudziesięciu metrach wysokości. Wieczorem jesteśmy już gotowi do wypłynięcia. Obieramy kurs na Niceę…
Podczas sześciu dni żeglugi przebyliśmy 302 mile morskie i zdołaliśmy zwiedzić aż trzy wyjątkowe miejsca. Odprężyliśmy się w nad wyraz pięknej, kurortowej Nicei, później posmakowaliśmy korsykańskiej sielanki w Saint Florent, by na koniec wczuć się w burzliwy, szumny i chaotyczny klimat Genui. Przez tyle czasu na zaledwie kilkudziesięciu wspólnych metrach kwadratowych zdążyliśmy stworzyć w ramach wacht zgrane zespoły. Realia morskiego życia wymagają od ludzi i międzyludzkich relacji zdecydowanie więcej niż w Warszawie. Jestem przekonany, że przeszliśmy tę ciężką próbę pozytywnie. Każdy z nas to chyba czuje już teraz, a z pewnością kiedyś ta szczególna więź zaprocentuje.
Zdecydowanie najczęściej poruszanym tematem na pokładzie była choroba morska. Wszyscy nawzajem utwierdzali się w przekonaniu, że każdy z nas prędzej czy później podczas tego rejsu będzie musiał z nią się zmierzyć. Nie taki jednak diabeł straszny, jak go malują. Chorujących możemy policzyć na palcach jednej ręki, większości udało się szybko oswoić z kołysaniem. To zasługa najpewniej dość łagodnych warunków – przez połowę rejsu wiatr zaledwie nas smagał, nie przekraczał 6 stopni w skali Beauforta. Dopiero w ostatnich dniach mieliśmy do czynienia ze szkwałem i solidną ósemką. Ku pociesze przyszłych załogantów – choroba jest do wyminięcia!
Wspominając rejs, nie można zapomnieć o sprawczyni całego zamieszania – Pani Profesor Aleksandrze Żychlińskiej. To Ona, decydując się na powrót na pokład po całych szesnastu latach przerwy, wzięła na siebie cały trud zorganizowania wyprawy. Pokazała nam, na czym naprawdę polega miłość do żeglowania. Dziękujemy Jej za spotkanie z morzem i wszystkie niepowtarzalne doświadczenia z tym związane.
To był zdecydowanie intensywny tydzień, podczas którego każdy z nas nazbierał wspomnień za co najmniej miesiąc, a razem z nimi przywiózł ze sobą opowieści na co najmniej książkę. Te kilka akapitów to zaledwie naparstek naszych doświadczeń. Życzymy każdemu, by stały się kiedyś i jego udziałem.
Autorem relacji z rejsu żaglowcem STS “Pogoria” jest Jakub Jasiński – uczeń klasy 2E
Invalid Displayed Gallery
fot. p. Barbara Tarnowska