Ostatniej niedzieli (9.09.2018 r.) ze słonecznych Pieczarek wróciliśmy: dumni uczniowie klas – 1a (społecznej) i 1b (matematyczno-fizycznej). Obóz integracyjny pierwszego dnia szkoły, z początku wydawał się skokiem na głęboką wodę dla prawie nieznających się jeszcze uczniów, ale na szczęście już kiedy wsiadaliśmy do autokaru, nawiązała się w naszej klasie pewna nić porozumienia. Tę więź ostatecznie przypieczętowaliśmy czekając solidarnie na postoju w kilkudziesięcioosobowej kolejce do jednej toalety.
Kiedy dotarliśmy do Pieczarek, czekało nas miłe zaskoczenie. Ostrzegano nas przed „spartańskimi warunkami”, a ośrodek okazał się świetny. Grafik zajęć wydawał się bardzo napięty, nie wiedzieliśmy, gdzie w tym wszystkim znajdzie się miejsce na integrację, ale z czasem uelastycznił się i pomiędzy lekcjami znajdowaliśmy czas, żeby po prostu BYĆ ze sobą i spróbować powoli nawzajem odkrywać się. Chcieliśmy, żeby nasz wspólny początek był po prostu dla wszystkich przyjemny, abyśmy mogli zachować dobre wspomnienia.
Działo się wiele.
Na zajęciach zaczęliśmy od nauki historii i śpiewania hymnu szkoły, przeszliśmy przez o zróżnicowane zajęcia, jak na przykład: siatkówka, grzeczność, opowieści, EDB, sztuka filmowa, wiele rozmów i dyskusji lub zwykłe wylegiwanie się na plaży, a skończyliśmy na kompletnie niespodziewanych jak na przykład Tai chi, podczas którego każdy miał okazję poznać zupełnie nowy rodzaj aktywności, a później przejść próbę osiągnięcia wewnętrznego spokoju, medytując grupowo w deszczu… Braliśmy też udział w grze terenowej, której poziom podważył zarówno intelekt jak i sprawność fizyczną nawet najbardziej biegłych uczniów w naszych klasach.
Mimo tych wszystkich aktywności nie traciliśmy energii. W czasie przerw spotykaliśmy się na wspólnym śpiewaniu. Zauważyłam, że uczniowie Poniatówki są najbardziej muzykalną i wygadaną grupą ludzi, jaką kiedykolwiek poznałam. Na obozie miałam wrażenie, że niektórzy działają w myśl zasady: po co mam mówić, jeżeli mogę w tym czasie śpiewać, tańczyć lub grać na gitarze? Przy okazji w ciągu naszego pobytu zaliczyliśmy wszystkie możliwe gry integracyjne (włącznie z turniejem w papier kamień nożyce), co zawdzięczamy silnej grupie harcerzy w naszej klasie i ich niekończącym się propozycjom. Udało się nam świętować podwójne urodziny, zjeść tonę chałki i pączków (za których zapewnienie dziękujemy, bo zdecydowanie nie chodziliśmy głodni!), przeżyć tydzień bez kofeiny, posłuchać dźwiękonaśladownictwa delfina i dzwonka szkolnego (który, o ironio!, wydawał się wtedy taki zabawny), odtańczyć trylion razy belgijkę, która jak wiadomo jest dla grupy nieśmiałych ludzi najbardziej integrującym tańcem, ponieważ zmienia się partnera co kilka sekund sekund.
Lecz wszystko, co dobre, z czasem się kończy i tak też było z naszym wyjazdem, w czasie którego nie do końca docierało do nas, że jesteśmy ze swoja nową klasą. Z tego, co słyszałam od innych, wiele osób czuło się raczej, jakby wracali z wakacyjnych kolonii, po których przychodzi czas na pożegnanie. Jednak dla nas wszystkich jest to dopiero początek znajomości i przecieranie szlaków, czekają nas jeszcze trzy wspólne lata w Poniatówce i (mam nadzieję) wiele innych wyjazdów.
Podejrzewam, że powrót do Warszawy znad mazurskich, pięknych jezior sprowadził nas wszystkich na ziemię. Wstawanie o świcie nie jest już tak kuszącą perspektywą, kiedy nie biegnie się na poranny rozruch. Zamiast tego czeka wszystkich wpychanie się do zatłoczonego autobusu, pociągu czy innego podmiejskiego środka transportu, żeby o 8:15 być zwartym i gotowym do zgłębiania wiedzy. Jednak myślę, że kiedy przyjdzie zima i podczas ostatnich lekcji będzie równie ciemno jak w środku nocy, ktoś wyjrzy za okno, przypomni sobie ciepły wrześniowy wieczór na mazurach, gwiazdy na niebie, fascynujące rozmowy i bliskość innych ludzi, uśmiechnie się na tę myśl i już zawsze będziemy pamiętać, jak to wszystko się między nami zaczęło.
Zosia Dukała kl. 1A
Notatkę sprawdziła Pani K. Kozielska